Jerzy Żurawowicz: polski patriotyzm w naszej krwi
Jerzy Żurawowicz: polski patriotyzm w naszej krwi
Większość Polaków na Białorusi zamieszkuje zachodnie regiony kraju, które w okresie międzywojennym wchodziły w skład Polski. Dlatego też o Polakach ze wschodniej części Białorusi zazwyczaj wiadomo mniej. Na temat historycznych losów oraz współczesności Polaków z Mohylewszczyzny InBaltic rozmawia z Jerzym Żurawowiczem, dyrektorem «Domu Polskiego» w Mohylewie oraz wieloletnim przewodniczącym Mohylewskiego Miejskiego Oddziału Związku Polaków na Białorusi.
Od czego zaczynało się i co dziś reprezentuje sobą społeczno-kulturowe życie mohylewskich Polaków?
Pod koniec lat 1980 mieszkałem w Mińsku i obcowałem z polską inteligencją białoruskiej stolicy. Ludzie ci pchnęli mnie ku temu, by zająć się aktywnością społeczną. Powróciwszy do Mohylewa w 1991 r., na miński wzór i podobieństwo tworzyłem tu polską organizację. Nikt nie wskazywał mi właściwej drogi, dlatego też wszystko powstawało na zasadzie własnych prób i błędów. Przy tym, jeśli na zachodzie Białorusi polski ruch rozwijał się w sposób dość intensywny, to w Mohylewie takich warunków po prostu nie było. Warto pamiętać, że mieszkamy na prowincji. «Dom Polski» w Mohylewie powstawał jako klub miłośników polskiego języka i kultury, którym dzisiaj zresztą jest. Z tego powodu nasze drzwi są szeroko otwarte i wspieramy te osoby, które tego rzeczywiście potrzebują. Oczywiście, są ludzie, którzy towarzyszą nam nieustannie. Nie patrzymy na sprawozdawczość, lecz po prostu żyjemy i funkcjonujemy, nie zważając na ograniczone możliwości. Jeśli zaś kierować się statystykami, to w Mohylewie podczas ostatniego spisu ludności za Polaków podało się 595 osób, а pod względem regionu liczba ta wynosi niemal 1800. Najbardziej zwarte miejsce zamieszkania Polaków na Mohylewszczyźnie koncentruje się wokół wsi Faszczówka w rejonie szkłowskim. To 6 katolickich wsi, w których ludzie do tej pory pamiętają o swoich korzeniach.
Kiedy i w jaki sposób Polacy pojawili się na Mohylewszczyźnie?
Na Mohylewszczyźnie mieściły się dosyć duże posiadłości szlachty, która była nosicielem i szerzycielem polskiej kultury i języka. Najbardziej wyrazistym tego przykładem jest Pałac Bułhaków w Żyliczach. Organizacja działalności tych posiadłości wymagała sprowadzenia specjalistów, jak również sprzyjała migracji, w tym z ziem obecnej Litwy i Łotwy. Jednakże, po powstaniu antyrosyjskim w latach 1863-64 duże szlacheckie posiadłości praktycznie zniknęły. Ogółem na tych terytoriach mieszkało niegdyś do 10-13% ludzi, którzy posługiwali się językiem polskim. Przy tym kwestia ich narodowości wydaje się być na drugim planie. I jeśli przyjrzeć się uważnie, to liczne toponimy Mohylewszczyzny same wskazują na pochodzenie ich mieszkańców. Przykładowo, w niedalekiej odległości od trasy Mohylew - Bobrujsk w rejonie kirowskim znajduje się wieś Wilenka, która zwie się tak samo, jak rzeka w stolicy Litwy.
Co ciekawe, niektóre z osad wiejskich były «bliższymi» miejscami zesłania po powstaniach (jak Radomlia w rejonie czauskim). Dosyć dużą falę przesiedleń tworzyli uchodźcy w czasie I wojny światowej. Przy tym, mało kto pamięta, że w latach 1920 władze radzieckie aktywnie wykorzystywały również i polski język do krzewienia swej polityki wśród ludności Mohylewszczyzny. No a ostatnią falę migracji można odnieść do czasów radzieckich, kiedy to do wschodniej części Białorusi przyjechało wielu Polaków z Grodzieńszczyzny.
Co zasługuje na uwagę w «polskiej» spuściźnie samego Mohylewa?
Chyba w pierwszej kolejności należy wypowiedzieć się na temat katolickiego cmentarza (znanego jako «polski»), miejsca dość unikatowego dla wschodniej Białorusi. Szereg znajdujących się na mogiłach epitafiów wykonanych jest w języku polskim, w którym w samej Polsce nie mówi się już ponad 200 lat. A i same nagrobki są dość interesujące. Należą one głównie do kilku spokrewnionych rodzin - Ciechanowieckich, Żukowskich, Wojnicz-Sianożęckich. Niektóre z pomników wykonywane były w Warszawie przez słynnych rzeźbiarzy. Zdarzały się i przypadki, kiedy to szczątki ludzi przewożone tu były z Warszawy lub Petersburga. Mohylewska szlachta mogła sobie na to pozwolić i trzymała się razem.
Niestety, wiele pomników zostało utraconych bezpowrotnie. Tym nie mniej, ponad 27 lat naszych starań nie poszło na marne i własnoręcznie udało nam się odbudować te, które można jeszcze było przywrócić do dawnej świetności. Lecz, niestety, w 2015 roku w Londynie zmarł profesor Andrzej Ciechanowiecki, ostatni przedstawiciel swego rodu. Utraciliśmy swoje «lobby» i nie mamy już na kogo więcej liczyć. Wiele obiektów wymaga remontu, co wiąże się z poważnym naukowym podejściem i pieniędzmi. Owszem, niegdyś nawet przyjeżdżali restauratorzy i dokonywali kosztorysów, ale na tym wszystko się kończyło. I na tym, chyba, polega tragedia «polskiego» cmentarza w Mohylewie.
W czym zatem przejawia się wsparcie mohylewskich Polaków ze strony Polski?
Jeszcze na początku lat 1990 pewien wysoko postawiony polski dyplomata powiedział mi, że Mohylew - to nie Wilno, Lwów czy Grodno, dlatego też nigdy nie mogliśmy liczyć na priorytetową uwagę ze strony Polski. Niegdyś coś tam nam wpadało poprzez Grodno, lecz następnego dnia byliśmy sami. Obecnie sami się finansujemy, sami płacimy podatki, planujemy własne przedsięwzięcia i rozwijamy się. Oczywiście, panuje tu absolutnie inna specyfika, niż w tym że Grodnie, gdzie tylko w samym mieście mieszka prawie 65 tysięcy Polaków. A my tylko do granicy z Polską musimy jechać ponad 500 km. W swym czasie Polska pomogła nam zbudować «Dom Polski». Dziękujemy za to!
A co Pan może powiedzieć na temat relacji z białoruskimi władzami?
Z lokalnymi władzami szczególnych problemów nie mamy. Powiedziałbym, że istniejemy z nimi równolegle. Jeśli możemy uzyskać ich pomoc lub wsparcie, współpracujemy z nimi. W swym czasie po naszych licznych prośbach rozwiązali problem z «Domem Polskim», przekazując go nam. Ponadto, od wielu lat współpracujemy z nimi w kwestii uwiecznienia pamięci bitwy pod Lenino. A z władzami w Mińsku praktycznie nie wchodzimy w interakcje.
W 2005 roku w Związku Polaków na Białorusi powstał rozłam, który do dziś wpływa na relacje Warszawy i Mińska. Jak konflikt ten odbił się na Polakach z Mohylewa?
Problem ten zaistniał znacznie wcześniej. Zespół, który tworzył Związek Polaków na Białorusi, wykonał istotnie ogromną pracę. Pierwszy przewodniczący organizacji Tadeusz Gawin i jego zastępca Tadeusz Malewicz pomagali mi. Lecz w określonym momencie, kiedy to Gawin postanowił odejść, okazało się, że nie została dokonana ciągłość kierunku. W wyniku tego mechanizm wyborów ruszył i w 2000 r. na czele Związku Polaków na Białorusi stanął Tadeusz Kruczkowski, człowiek bardzo ambitny i nie przyjmujący krytyki, który swymi działaniami bardzo zaszkodził Związkowi Polaków oraz polskiemu ruchowi na Białorusi. Kruczkowski rozbijał zespół i w Związku ruszył proces wzburzenia. Nie było nam obojętne to, co działo się wewnątrz organizacji, lecz główne decyzje były podejmowane w Grodnie. Poruszaliśmy daną kwestię przed Andrzejem Buczakiem, ówczesnym polskim konsulem w Mińsku, lecz w odpowiedzi słyszeliśmy, że to - sprawa wewnętrzna Związku Polaków. Rozmawialiśmy z przewodniczącym polskiego Senatu Longinem Pastusiakiem i jego zastępcą Ryszardem Jarzembowskim, lecz również bezskutecznie. A później w 2005 r. huknęło...
Dlaczego znajdujemy się w składzie tego Związku Polaków, którego Polska nie uznaje? Odpowiedź jest prosta - aby «Dom Polski» mógł działać, powinien znajdować się w polu prawnym Republiki Białorusi. Ktoś postąpił inaczej. Budynek «Domu Polskiego» w Mohylewie został wykupiony, а w Witebsku został wynajęty na 99 lat. Zakończyli swą działalność i wynieśli wszystko. W rezultacie ich budynek został zajęty za długi. Oczywiście, można było się dogadywać i próbować prowadzić dialog. W wyniku tej konfiskaty «Domy Polskie» po prostu umierają. Możliwe, że nie powinniśmy na Białorusi tworzyć scentralizowanego Związku Polaków, lecz konfederację polskich organizacji jak na Ukrainie. Prawdopodobnie wtedy problem nie był by tak zaostrzony.
Jak w Mohylewie wyglądają sprawy ze znajomością języka polskiego oraz jego nauka?
Wszędzie są ludzie, którym język polski był potrzebny. Lecz duża część miejscowych Polaków w języku polskim już nie mówi. Obecnie sytuacja nieznacznie się zmieniła. Wielu osobom język polski jest potrzebny do pracy lub nauki w Polsce. Dlatego też stał on się bardziej prestiżowy i liczba mieszkańców Mohylewa, znających go, rośnie. My tutaj w «Domu Polskim» staramy się podtrzymywać język w rozmowie pomiędzy sobą.
Działa u nas społeczna szkoła języka polskiego, w której pracuje 4 nauczycieli. Funkcjonuje ona juz ponad 27 lat i na dzień dzisiejszy obejmuje ok. 250 uczniów. Naukę rozpoczynamy od 6-7 lat a dzieci w wieku szkolnym uczą się u nas bezpłatnie.
Jak wyobraża Pan sobie przyszłość Polaków na Mohylewszczyźnie?
Po pierwsze, polską kulturę w naszym regionie zachowały rodziny. Kościół idzie we własnym kierunku, lecz sama obecność nabożeństw w języku polskim ma bardzo ważne znaczenie. Nauka języka polskiego, którą organizujemy, również daje możliwość utrzymania znajomości języka na określonym poziomie.
Błąd, popełniony w 2005 r., powinien zostać poprawiony, ponieważ w negatywny sposób odbił się on głównie na Polakach ze wschodniej części Białorusi. Jeśli władzom polskim nie są obojętne te obecne tu resztki polskości, to można je jeszcze zachować. Upłynie jeszcze jakiś czas i ta kultura, pamięć i tradycja mogą bezpowrotnie zaginąć wraz z ludźmi, którzy są ich nosicielami. A okolicznych Polaków nie trzeba uczyć patriotyzmu, ponieważ on płynie w naszej krwi.
rozmawiał Kirył Kaścian
Inbaltic.lt (https://inbaltic.lt/юрий-журавович-польский-патриотизм-у/)
Waszym zdaniem